Senja

Senja
Husfjellet - Senja - Norwegia

Chorwacja 2013

Dubrownik, blog podróże





W lipcu 2013 okazało się, że wakacje z namiotem (nawet w tak ciepłym kraju) to jest to!
Zmiana miejsca noclegu co 2 noce umożliwiła zarówno słodkie lenistwo, jak i odwiedzenie wielu przepięknych miejsc!




 
Wyjazd do Chorwacji to był właściwie czysty przypadek. Początkowo planowaliśmy wypad w Alpy Niemieckie na Via Ferraty, ale kontuzja nogi Doris  na 3 tygodnie przed wyjazdem zmusiła nas do zmiany planów. Wybór padł więc na Chorwację, bo tak wymyśliła Domini. 

Cała historia naszych wyjazdów opiera się na przygotowaniu pokazów przez każdego z nas. Czyja propozycja spodoba się pozostałym najbardziej - tam jedziemy. Wtedy Chorwacja zajęła miejsce II, choć jak się potem okazało –  wygrała.

Cały plan wyjazdu trzeba było przygotować bardzo szybko, ale daliśmy radę, 
a właściwie to Doris, bo to ona pełni zawsze rolę naszego stratega i plannera podróży – reszcie po prostu brak cierpliwości i dokładności.

Dzień pierwszy
Wszystko zawsze zaczyna się od rozplanowania pakunków w samochodziku. Już na samym początku zaczął się problem, bo przygotowany box – pożyczany od znajomych – po prostu nie pasował na nasze belki dachowe. No to wszystko, co miało iść do box’a trzeba było upchać na tylnym siedzeniu. No i zmieściło się. Po co komu box.
Szczęśliwi wpakowaliśmy się do autka, a tu następne nieszczęście. Nasz główny kierowca, czyli Konrad, zagubił gdzieś swoje prawo jazdy. Analizując przebieg ostatnich tygodni, dzwoniąc do wszystkich rodziców, nagle przypomniał sobie, że miesiąc wcześniej wypożyczał kajaki i zostawił swoje prawo jazdy w zastaw. Kajaki oddane, a prawo jazdy – nie. No więc po drodze jeszcze musieliśmy zahaczyć o camping we Frydmanie, co zmusiło nas do nadłożenia kilku kilometrów i zmiany pierwotnej trasy. Początek podróży wiódł przez urokliwy Park Narodowy w Słowacji. No krajobrazy urokliwe, ale noc była i nic nie widzieliśmy. Jedynie kręte, ciemne drogi pośród gąszczy drzew oraz od czasu do czasu jakaś zwierzyna typu lis czy sarna na drodze.
  
Dzień drugi
Rano skoro świt dotarliśmy nad Jeziora Plitvickie, które były pierwszym punktem naszego zwiedzania. Jako jedni z pierwszych turystów ustawiliśmy się w kolejce po bilety, by rozpocząć pięciogodzinne "bieganie-zwiedzanie" jezior. 






Wodospady, jeziora, krystaliczna woda, rybki zapierały dech  w piersiach. Z każdą godziną na wąskich ścieżkach pośród jezior robiło się coraz bardziej tłoczno od tłumów zwiedzających Plitvice, dlatego musieliśmy zwiększyć tempo rozkoszowania się pięknymi krajobrazami.






Koło południa opuściliśmy jeziora. Przed nami długa droga
w okolice Dubrownika.


Nasz pierwszy kemping w Chorwacji:)


Dzień trzeci
Po śniadanku i porannej kawie wyruszyliśmy na podbój Dubrownika. Doris zabawiła się w przewodnika i przedstawiła nam historię miasta. Wszyscy uważnie słuchali i starali się zapamiętać fakty, ponieważ na koniec dnia była "odpytka":)Potem dopiero się okazał, że niektóre były wymyślone, a my nadal je pamiętamy i już na zawsze pozostaną dla nas niezapisana częścią historii Dubrownika.

Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od spaceru po murach obronnych (dzięki, którym Dubrownik nie został nigdy zdobyty - to chyba jest prawda;-) otaczających Stare Miasto, podziwiając panoramę miasta, "morze" czerwonych dachówek poprzecinanych wąskimi uliczkami, 
a z drugiej strony wyspy położone na Adriatyku. Spacer 
w pełnym słońcu zajął nam ok. 3godz. 
i troszkę przypalił nasze ciałka:), ale warto było mimo dość drogich biletów.


Dubrownik urzekł nas wspaniałą architekturą, malowniczością miejsc oraz wyjątkowa atmosferą, co spowodowało, że postanowiliśmy zobaczyć miasto raz jeszcze- tylko nocą:) 














Zauroczeni całodniową wycieczką, pełni wrażeń wracaliśmy na kemping i po drodze mieliśmy jeszcze okazję zobaczyć jak inni organizują swoje duże podróże, choć raczej już nie za mało;)
 


Dzień czwarty
Rano pobudka, szybko zebraliśmy się i pojechaliśmy na półwysep Peliasec. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Ston, gdzie znajdowały się imponujące mury obronne, które uznawane są za najdłuższe w Europie. Długi spacer zmęczył całą naszą czwórkę, a biedna Domini i Monia nieświadomie maszerowała kawałek z ciężkim plecakiem, wypchanym kamieniami, które dali im do poniesienia przez chwilkę Konrad i Doris w celu zwolnienia gnających po murach kompanów.. Gady!!!! Nigdy im tego nie zapomnimy.




Szukając noclegu dotarliśmy do miejscowości Żulijana na uroczy kemping nad brzegiem morza. Po "rozbiciu" naszego apartamentu wybraliśmy się na plażę, by uchwycić piękny zachód słońca. Udało się:) Polecamy również winiarnie w tej miejscowości, którą napotkaliśmy zupełnie przypadkowo:-) Po degustacji wina zapadliśmy w błogi sen..

Dzień piąty

Dzień przeznaczony na plażowanie, zwiedzanie miasteczka 
i odpoczynek:) Plażowanie urozmaicaliśmy sobie oglądaniem krajobrazów, odkryliśmy również (dzięki megazoom'owi) plażę nudystów na przeciwległej wysepce - no nic ciekawego. Woda zaskoczyła nas swoją temperatura, bo po prostu była zimna, ale za to przepięknie czysta.










  





Dzień szósty
Jak to mamy w tradycji - dwie noce i poszukujemy kolejnego kempingu, odwiedzając- zaliczając po drodze punkty z planu wyprawy:-)
Jeszcze przed wyjazdem znaleźliśmy różne informacje na temat tego, co można ciekawego i ekstremalnego robić w Chorwacji. Jednym z punktów, który wpisaliśmy sobie do planu był raffting. No żeby się waliło i paliło, to musieliśmy to zrobić...no i do dziś wspominamy tę przygodę.
W miejscowości Omiś szukaliśmy kogoś, kto mógłby nas zabrać na ten raffting, a trzeba powiedzieć, że było
w czym wybierać. Na każdym rogu stał naganiacz, który starał się sprzedać nam tę przygodę. Padło na jednego Słowaka, który pokazał nam piękne zdjęcia, zadowolonych ludzi i ponarzekał na pozostałych naganiaczy, że sprzedają nudę i niebezpieczną wycieczkę, że przysyłają po turystów stare busy bez klimy, a do miejsca, z którego się wyrusza jest kawał drogi i ludzie się gotują w czasie jazdy i takie tam straszności i w ogóle. On nam natomiast zapewnia komfort i wspaniałą przygodę, bo w rafftingu najważniejszy jest "skipper", czyli głównodowodzący na pontonie, a jego skiperzy są najlepsi, bo (tu cytat) "Skipper robi całą robotę". No i my nieszczęsne istoty uwierzyliśmy mu i wykupiliśmy ten nieszczęsny raffting na nasz siódmy dzień właśnie u tego Słowaka.  Pozostałą część dnia poszwendaliśmy się jeszcze po Omisiu, kupiliśmy brakujące krzesełko i pojechaliśmy szukać noclegu. Po obejrzeniu kilku kampingów nasz wybór padł na Sirene. Kamping bardzo fajny. Miejsca noclegowe znajdowały się wśród drzew pobliskiego lasu. Były tam porobione takie specjalne półki, które umożliwiły rozbicie namiotu na w miarę równej powierzchni. Do morza schodziło się po bardzo stromych schodach, a plażowało się na kamieniach wśród skał. Bardzo sympatyczne miejsce. Można było poskakać do morza z półek skalnych, co nie omieszkaliśmy wykorzystać. Miejsce to zapamiętamy jako najbardziej wietrzne, ale też najmniej duszne. 


Dzień siódmy
Podnieceni zbliżającą się przygodą rafftingu na rzece Cetina, zerwaliśmy się skoro świt i pognaliśmy na miejsce zbiórki, tzn. tylko my tam się mieliśmy zebrać. Czekaliśmy jakąś chwilę, aż podjechał busik, który lata swojej świetności miał już dosyć dawno za sobą. Klima to w tych modelach chyba w ogóle nie była jeszcze montowana, bo jej jeszcze nie wymyślili. Podczas ponad godzinnej jazdy spociliśmy się jak świnki. Ucieszyliśmy się widokiem stacji końcowej, bo już nie mogliśmy doczekać się tego osławionego skippera. 


Rozdano nam sprzęt, wsadzono do innego busika i zawieziono w górę rzeki. Podróż była trochę straszna, bo widać, że kierowcy przemierzają tę trasę kilka razy dziennie siedem dni w tygodniu i znają ją na pamięć, a prowadzi ona wąską drogą tuż nad urwiskami, więc dusze na ramieniu były szczególnie wtedy, gdy z naprzeciwka jechał jakiś kolega i trzeba się było z nim wyminąć, więc wszyscy się wtedy modlili, abyśmy to my przejeżdżali od wewnętrznej a nie zaraz nad przepaścią. Takie trochę religijne przeżycie. Na szczęście cali i zdrowi dotarliśmy na miejsce spływu. Przydzielono nam naszego skippera - no przystojny;-) - który bardzo ładnym angielskim wytłumaczył nam co i jak, jakie będą komendy, jak na nie reagować, co robić, aby było bezpiecznie itp. 

Przeszkoleni szybciutko wskoczyliśmy do pontonu i zaczęliśmy spływ. początek wyglądał trochę jak podróż stawem. No jakbyśmy nie wiosłowali to raczej byśmy nie popłynęli. 

Więc spokojnie, pośród szuwarów i krzaków płynęliśmy sobie podziwiając krajobrazy. Taa, ale nasz skipper okazał się wyjątkowo małomówną osoba. Z jego ust przez cała drogę usłyszeliśmy tylko cztery komendy "Left side", "Right side", "Everybody", "Bomba". No i to tyle. Cały monolog skipper. Ponieważ tak liczyliśmy na tę zachwalana atrakcję to oczywiście dostaliśmy skrajnej głupawki i popłakaliśmy się analizując cała tę sytuację. Wszyscy patrzyli trochę dziwnie na nas, ale to już było silniejsze od nas.
Cały raffting w Chorwacji wyglądał następująco:
1. Wiosłowanie po wodzie spokojnej jak staw
2. Chwila pływania w nurcie rzeki - taka dłuższa chwila
3. Przejście fragmentu lądem, bo odcinek rzeki uniemożliwiał przepłynięcie go w pontonie
4. Najstraszniejszy fragment tzw. bomba, czyli silny nurt i duży spadek - taki pic na wodę
5. Możliwość skakania do wody z kilkumetrowej skały - to fajne, jak się ktoś zdecydował ( u nas tylko Doris i Konrad) 


Raffting ogólnie nie jakiś szał, ale nie żałujemy, że pojechaliśmy. Zabawa była przednia, bo towarzystwo super. W przeciwnym razie mogło być gorzej. 

Dzień ósmy
Rano pożegnaliśmy się z kempingiem i wyruszyliśmy na podbój Splitu. Znaleźliśmy tani podziemny parking- bo
w centrum handlowym:) nawigacja wyznaczyła nam drogę do centrum. Idziemy i idziemy.. w upale.. pot nas zalewa.. 4 km drogi za nami i..docieramy do celu:) jak się później okazało- do centrum mieliśmy "rzut beretem", lecz tego nie wiedzieliśmy- no cóż- ruch to zdrowie:)
Tuż przy Złotej Bramie powitał nas pomnik Grgura Ninskiego z jego słynnym wielkim paluchem, którego podobna warto doktnąć, ponieważ przynosi szczęście:)

 
Kolejnym punktem zwiedzania Splitu było wyjście na katedralną dzwonnicę. Później spacer uliczkami centrum, wybrzeżem i powoli powrót do autka.










Głodni po długiej wycieczce, pojechaliśmy szukać kempingu
i nawet dość szybko udało nam się znaleźć miejsce na nasz namiot. Mało ludzi, blisko morze, tanio- idealne miejsce.. tylko po chwili okazało się, że nieopodal jest lotnisko:) Naszej czwórki jednak to nie zraziło, wręcz przeciwnie- z radością wsłuchiwaliśmy się w dźwięk silników samolotów! Po pysznym obiadku przygotowanym przez Konrada urządziliśmy sobie plażowanie. Chwila odpoczynku należała się nam po długiej "obchodówce" Splitu;)


Dzień dziewiąty 

Na ten dzień zaplanowane mieliśmy zwiedzanie miasta Trogir. Trogir to wzorcowy przykład średniowiecznego układu urbanistycznego. Piękna starówka wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, katedra św. Wawrzyńca, potężne mury obronne
i promenada "wysadzana" palmami przy której cumują statki wycieczkowe zauroczyły nas.


 




Po południu postanowiliśmy odwiedzić okoliczne kasztele. I tu troszkę zawiedliśmy się.. Kasztele nie zachwyciły nas..







Dzień dziesiąty
Zgodnie z naszą tradycją- dwie noce minęły, jedziemy dalej. Tym razem na celowniku mieliśmy Szybenik. Malownicze miasto, położone na wzgórzu, założone dopiero przez pierwsze plemiona słowiańskie, które dotarły tam ok. VII wieku. 
Na wejściu powitały nas.... urocze żółwie:)










Główna atrakcja turystyczną Szybenika jest katedra św. Jakuba, uważana jest za jeden z najważniejszych zabytków sakralnych Chorwacji.
































Chcieliśmy koniecznie zobaczyć cmentarz św. Anny. lecz niestety był tam remont, tak więc zaglądaliśmy we wszystkie zakątki miasta i nawet zatrzymaliśmy się w knajpie na mały obiadek:) Takie małe szaleństwo!

 









Kociaki pozowały do zdjęć prawie w każdym miasteczku:)

Późnym popołudniem zaczęliśmy szukać miejsca noclegowego. Tym razem padło na wioskę Seline, tuż nad brzegiem morza. Sympatyczna babcia przyjęła nas na swoje "przydomowe" pole namiotowe. Podczas poobiadowej kawy zawitał do nas przypadkowy gość.. żółw:) Konrad pokazał naszą polską gościnność i poczęstował go arbuzem.









 

Dzień jedenasty

Rano wcześnie wstaliśmy, niektórzy z "ciężkimi" głowami po wieczornych balach i różnych przygodach, ale cóż.. nie ma, że boli.. Kierunek: Park Narodowy Paklenica



Po około dwóch godzinach szybkiego marszu dotarliśmy do jaskini Manita Peć położonej na wysokości 550m. Wejście do środka było możliwe tylko z przewodnikiem. W jaskini znajdują się stalaktyty i stalagmity liczące ponad 80 tysięcy lat, kształtem przypominające hełm, organy i czarownicę (tak też zostały nazwane).





Zimno w środku, dobrze, że po wyjściu z jaskini słoneczko towarzyszyło nam i ogrzewało podczas dalszej części wycieczki po Paklenicy. Szybko zdobywaliśmy wysokość, ponieważ na szczycie czekała nas nagroda- słodka nagroda:) 
Park Paklenica jest także "rajem" dla wspinaczy.





Późnym popołudniem wróciliśmy na kemping, marząc tylko o tym, by szybko się położyć i rano dalej na północ.. Niestety noc ciężka- wracający z nocnych wojaży Chorwaci nie pozwolili nam wypocząć.. Musieliśmy słuchać ich krzyków..i chrapania naszego współlokatora, który smacznie spał..:)

Dzień dwunasty

O świcie zwarci
i gotowi, niekoniecznie wyspani ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża na północ.


















Po drodze zatrzymaliśmy się, by zobaczyć twierdzę Nehaj, która jest symbolem miasta Senj.
Twierdza była zbudowana na planie kwadratu którego narożniki zorientowane są w kierunku 4 stron świata. Mury fortecy mają 18 m wysokości i 23 m długości.   Do twierdzy wchodziliśmy przez drewniany mostek, a następnie przez wąskie drewniane drzwi.  Przez wiele lat twierdza należała do Uskoków ( adriatyckich piratów ), którzy schronili się w niej przed Turkami z terenów Bośni i Serbii. Mieli ochronę Habsburgów i łupili na Adriatyku Turków, a przede wszystkim statki weneckie. Doprowadziło to w końcu do wojny pomiędzy Wenecją, a państwem Habsburgów. Troszkę historii i dalej w drogę:)

Podczas drogi na Istrię dokuczała nam straszna ulewa. Wycieraczki naszego "wozidełka" ledwo nadążały zbierać ogromne krople deszczu. W nagrodę Istria powitała nas pięknym słoneczkiem.
Zaczęliśmy szukać  kempingu,jak się okazało nie było to takie łatwe.. Pola namiotowe proponowane przez naszą nawigację były ogromne, niektóre z nich mieściły nawet 4,5 tys. "mieszkańców". Nie sprostały naszym wymaganiom. Po dwóch godzinach poszukiwań udało się znaleźć mały, kameralny kemping, blisko morza. Cisza, spokój..  Kilka namiotów
i przyczep kempingowych, lecz żadnego człowieczka, co wzbudziło w nas lekki niepokój.. Dopadła nas "głupawka"
i zaczęliśmy sobie wyobrażać co może się z nami stać.. Oj, pobudzona mocno była nasza wyobraźnia..:) Pośmialiśmy się, powygłupialiśmy i.. zostaliśmy dwie noce.




Dzień trzynasty
Przeżyliśmy noc i rano wyruszyliśmy do pobliskiej Puli. Odwiedziliśmy rzymski amfiteatr z 2 w. p.n.e.. Jest to szósta na świecie budowla tego typu i zarazem jedna 
z najlepiej zachowanych. 




Zwiedzając dalej miasto dotarliśmy do kolejnego antycznego, rzymskiego zabytku Puli- Łuku Triumfalnego Sergiusza.  





















Świątynia Oktawiana Augusta, która została wybudowana
w centrum miasta, w stylu korynckim.
































Po powrocie na kemping zrobiliśmy dobry uczynek- dokarmiliśmy mrówki:) Im też się coś należy!



Wieczorny spacerek, by uchwycić zachód słońca, tym razem na północy.





Dzień czternasty
Rano przybyliśmy do Suvadriji i urządziliśmy sobie całodzienne plażowanie. Towarzyszyły nam urocze kraby:)



Ostatni kemping w Chorwacji


Dzień piętnasty 
Ranek powitaliśmy z zawrotną temperaturą w namiocie.. Klimat na północy różni się od tego na południu.. Duża wilgotność powietrza pokazała nam co potrafi..
Szybko spakowaliśmy i żegnając Chorwację ruszyliśmy
w kierunku Słowenii, gdzie mieliśmy do zaliczenia jeden
z dwóch ostatnich punktów naszej wyprawy- Jaskinie Postojną. Jaskinia ta ma blisko 20 km podziemnych sal
i korytarzy. Dla zwiedzających udostępniona jest trasa turystyczna mająca 5,5 km. część trasy przemierza się kolejką elektryczną, a część pieszo.










I ostatni punkt wyprawy- Zamek Predjamski.  Jest to czteropiętrowy zamek "wciśnięty" pod stumetrową skałę. Zamek pierwotnie został zbudowany w XII wieku. Pod zamkiem znajduje się jaskini krasowa.




I to już koniec.. Przez Słowenię, Austrię i Słowację wróciliśmy do domu, po drodze zatrzymując się na pyszna kolację w restauracji "Koliba" w Rużomberoku.

5 komentarzy :

  1. Dubrovnik piękne miasto! Ale tez zdarzają się niespodziewane kradzieże... Nie zginęło Wam nic podczas zwiedzania...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładne kotki. Ciekawe, czy rozumieją po Polsku kici, kici.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia, ciekawe opisy, no i te kociaki, cudowne maskotki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy za miłe słowa :-)
    Już wkrótce post całkowicie poświęcony kociakom...

    OdpowiedzUsuń
  5. Chorwacja ma piękne wybrzeże z setkami plaż, skalistymi zatokami i turkusowymi wodami Adriatyku. To idealne miejsce na relaksujący wakacyjny wypoczynek.

    OdpowiedzUsuń