Senja

Senja
Husfjellet - Senja - Norwegia

Tatry Zachodnie

Rakoń - 31 grudnia 2015/ 1 stycznia 2016
Gdzie mogą spędzać Sylwestra górscy maniacy...? ;-)
Wybór pada na Tatry Zachodnie. Dobrze znane i nieco bezpieczniejsze niż Tatry Wysokie.
(Od razu przepraszamy za jakość zdjęć, ale brak nam jakiegokolwiek doświadczenia w nocnej fotografii...)
 
Pogoda raczej sprzyjająca, czyli stabilna, a spory mróz, gdy nie towarzyszy mu wiatr - jest do wytrzymania... ;-)
Dolina Chochołowska
O godzinie 19.20 wychodzimy z parkingu na Siwej Polanie. 
Na niebie miliardy gwiazd, ale bez światła księżyca i tak jest zbyt ciemno, aby widzieć drogę przed sobą. Czołówki oczywiście są niezbędne.

Tuż przy schronisku





W schronisku robimy przerwę na dogrzanie organizmu gorącą herbatą (z termosu, bo bufet czynny tylko do 20-tej...)
Parę minut po 21-ej wyruszamy na żółty szlak prowadzący na Grzesia. Widoków oczywiście nie ma żadnych, ale napawamy się ciszą, spokojem i wyjątkowo odczuwalna bliskością z naturą.
Na Grzesiu (1653 m) spotykamy dwie ekipy, które również udają się w kierunku Rakonia.

Mimo, że podejście nas rozgrzało nie spędzamy na szczycie zbyt dużo czasu. Jak to na grani bywa zaczynamy odczuwać delikatne podmuchy wiatru i związany z tym chłód.

W drodze na Rakoń widzimy czołówki osób podchodzących na Wołowiec - jest sporo "wariatów" na tym świecie... ;-)



Widok z Rakonia (1879 m) nas zachwyca - oprócz rozświetlonych w dolinach miejscowości całkiem nieźle widać tatrzańskie szczyty, a to za sprawą księżyca, który w końcu pojawił się na niebie :-)
O północy wznosimy toast za Nowy Rok resztką grzanego wina. 

Podziwiamy też fajerwerki w okolicznych miejscowościach, które z tej wysokości wyglądają jak maleńkie zimne ognie, ale mimo tego w takiej ilości robią na nas wrażenie.




Zaczyna coraz bardziej wiać, więc szybko idziemy na Przełęcz Zawracie (1863 m), tam spotykamy parę, która witała Nowy Rok na Wołowcu. Życzymy sobie szczęścia i wznosimy toast trunkiem z ich piersiówki (pozdrawiamy serdecznie ;-)), a następnie zielonym szlakiem schodzimy do Doliny Chochołowskiej. Raki oczywiście niezbędne. 

Tak spędzony Sylwester dał nam "pozytywnego kopa" na Nowy Rok :-)



Czerwone Wierchy - 30 stycznia 2015 r.


Temperatura wyjątkowo niska jak na tegoroczną zimę, bo aż -10 st. C. Po drodze  na wszystkich mijanych stokach narciarskich widzimy, jak armatki  śnieżne radośnie produkują śnieg ;-)


Wyruszamy z Doliny Kościeliskiej o godzinie 4.45. Idziemy czerwonym szlakiem – znaki pokazują, że do Ciemniaka mamy 3h i 50 min. Mimo sporego mrozu nie jest nam zimno. Wiatr nas oszczędza – jest cicho i spokojnie. Z każdym krokiem robi się cieplej, a my ściągamy kolejne cieplejsze warstwy ubrań.
 
Po około 2 godzinach niebo nabiera oczekiwanych przez nas barw.
 Ładnych widoków jeszcze nie ma zbyt dużo, ale Giewont prezentuje się nieźle ;-)
 
Chuda Przełączka (1851 m)
 Na szlaku raczej wiosenne warunki, a zalegający gdzieniegdzie śnieg czy lód udaje nam się pokonać bez raków, które zakładamy jakieś 400 m przed Chudą Przełączką (1851 m)

Od tego też miejsca zaczyna nam towarzyszyć silny, bardzo mroźny wiatr. Zakładamy wszystkie ciepłe ubrania jakie posiadamy, a i tak nam zimno... 
Zrobienie zdjęć jest prawdziwym wyzwaniem, bo wyciągnięcie ręki z rękawiczki powoduje zamarznięcie wszystkich palców w 5 sekund...
A ponowne wsunięcie dłoni do rękawiczek powoduje prawdziwy ból.
 

W drodze na Ciemniak.





 
 
Nie udaje nam się dojść na Ciemniak przed wschodem. Pierwsze promienie obserwujemy jakieś 200 m od szczytu...




Widok z Ciemniaka (2096 m) na Tatry Zachodnie.




Na Ciemniaku wiatr lekko odpuszcza i spędzamy tam dłuższą chwilę - jakieś 3 min... ;-)


 


Widok ze szlaku na Krzesanicę (2122 m) w stronę Ciemniaka.





A tu już na zejściu... Prawie zbiegamy, aby jak najszybciej uciec od bezwzględnego wiatru. 












Na podejściu na Małołączniak (2096 m) mamy wrażenie, że wiatr zaczyna się nad nami znęcać... 
Żeby nabrać powietrza odwracamy się tyłem do wiatru. Temperatura jaką odczuwamy to -30°C






Widok z Małołączniaka na Tatry Wysokie.






Dopiero w Kobylarzowym Żlebie wiatr całkowicie ustaje... I dopiero teraz - po pięciu godzinach marszu - robimy pierwszą przerwę na posiłek i ciepłą herbatę.
Jest bezwietrznie, ale nam ciągle zimno - wiatr przewiał nas do szpiku kości. W żlebie słońca brak, więc też nie ma nas co rozgrzać... 

Po dojściu do Przysłopu Miętusiego rozkoszujemy się słońcem i ciepłem.


 W Dolinie Kościeliskiej zaskakuje nas mroźny wiatr wiejący prosto w twarz - tego się tutaj nie spodziewałyśmy.
Wypad oczywiście udany - jak to wypad w Tatry, ale na długo pozostanie nam w pamięci zabójczo mroźny wiatr :-)


Giewont, Kopa Kondracka - 29 grudnia 2015 r.

Giewont (1895 m)jest szczytem, do którego się zraziłyśmy głównie przez kolejki turystów ustawiających się do jego zdobycia oraz tłumy uniemożliwiające podziwianie widoków na szczycie… ;-)


Mimo naszych uprzedzeń postanowiłyśmy po raz kolejny zdobyć ten szczyt. 
Tym razem wyruszyłyśmy na szlak bardzo wcześnie, aby mieć pewność, że na szczycie będziemy same – i udało się! 
Hala Kondratowa - godz. 6.30



Na szlak wyruszamy o godzinie 5.30. Na początku drogę oświetla nam księżyc, dopiero wchodząc do lasu musimy skorzystać z czołówek. 

 



 Z Hali Kondratowej niebieskim szlakiem idziemy na Przełęcz Kondracką.



 



Obserwujemy jak chmury coraz bardziej wciskają się w doliny...
Klimat - jak to o wschodzie słońca - jest cudowny!

  




Na Przełęczy Kondrackiej (1725 m) cisza i spokój - tak jak nam się wymarzyło ;-)

 Niestety nie udaje nam się dojść na Giewont na wschód słońca (zbyt dużo czasu zeszło nam na nocne zdjęcia...) i z dołu obserwujemy jak słońce zaczyna oświetlać szczyty...

 












Dojście na Giewont niczym nie przypomina dojścia zimowego - idziemy po trawie i kamieniach i pierwszy raz w swoim życiu jesteśmy same na tym szczycie!
Jest ciepło i prawie bezwietrznie. Rozkoszujemy się takim komfortem przez dłuższy czas.
Zaczynamy schodzić, gdy nadchodzą turyści - niech też mają Giewont tylko dla siebie ;-)



Panorama z Giewontu

Oprócz gór i morza chmur w tej chwili nie istnieje nic. Nie widać żadnej cywilizacji...


 

Po zejściu z Giewontu idziemy na Kopę Kondracką (2005 m).
Na początku podejścia spotykamy spore stado kozic - niektóre całkiem ładnie pozowały...



 Nie musimy chyba dodawać, że pogoda była rewelacyjna - delikatny mróz dodawał tylko uroku całej wyprawie.

Widok z Kopy Kondrackiej na Tatry Wysokie


Hala Kondratowa
Dopiero na Przełęczy Pod Kopą Kondracką (1863 m) zakładamy raczki i schodzimy do schroniska na Hali Kondratowej, a następnie do Kuźnic.






Pod względem widoków i klimatu był jeden z najpiękniejszych dni w Tatrach :-)

Wołowiec - 27 grudnia 2015 r.
W niedzielę 27 grudnia o godz 1.40 w nocy wyruszyliśmy z parkingu w Dolinie Chochołowskiej na Wołowiec (2064 m n.p.m.), by tam dotrzeć na wschód słońca. Pogoda według prognoz jak marzenie:) Troszkę wiatru, ale jak się później okazało nawet nie taki straszny..

Według mapy dojście powinno zająć nam 5h 10 min. Do Chochołowskiej docieramy już po 1h 20min.
W Chochołowskiej skręcamy na zielony szlak, który początkowo jest błotnisty i do celu zostaje nam 2h 55min.drogi :) 
Jednak po kilkunastu minutach pod nogami już mieliśmy śnieg i założenie raków było konieczne.




Dość szybko docieramy na szczyt, na wschód musimy troszkę poczekać, więc rozkoszujemy się pięknymi widokami dookoła.






Spektakularne widoki pozwalają zapomnieć o zimnie, które nam doskwiera. Na szczęście- ku naszemu zdziwieniu i wbrew prognozom- słabo wieje:)





Niebo przybiera różne kolory, klimat nie do opisania.. Na szczycie nikogo oprócz nas.








Słońce powoli zaczyna oświetlać słowackie szczyty..



7.47- oczekiwany moment- słońce zaczyna wschodzić i troszkę próbuje nas ogrzać:)






W Tatrach zamiast zimy robi się wiosna:)
Jesteśmy zaskoczeni tak małą ilością śniegu o tej porze..
 







Zmarznięci zaczynamy schodzić szlakiem wiodącym przez Rakoń (1879m) i Grzesia (1653m).




Krajobrazy dookoła coraz bardziej wiosenne, a przecież mamy zimę..





Całość wycieczki zajęła nam ok. 10h. Niesamowite widoki i nocny klimat na długo zapadną w naszej pamięci:)


Trzydniowiański Wierch, Kończysty Wierch, Jarząbczy Wierch, Wołowiec - 22 marca 2015 r.
Trasa jak najbardziej nam znana, ale zimą i to o wchodzie słońca - to był nasz pierwszy raz ;-)

Na Trzydniowiański Wierch (1758m) z parkingu przy Dolinie Chochołowskiej docieramy dość szybko, bo w 2 godz. 20 min. To pewnie dzięki niskiej temperaturze i jednak dość "kiepskiej " widoczności o wczesnych godzinach porannych...;-)
Na szczycie czekamy na spektakularne widoki i rozgrzewamy nasze foto-aparty ;-)
Klimat cudowny - nie do opisania, tylko zimno daje się we znaki.
 
Obserwujemy jak słońce zaczyna oświetlać kolejne szczyty - na zdjęciu obok Wołowiec - cel naszej wędrówki.




Słońce wschodzi nad Ornakiem, a my żałujemy, że nie jesteśmy wyżej - Ornak jest grzbietem górskim o dość monotonnym wyglądzie... 
Robimy wspólne zdjęcie na szczycie i szybkim krokiem zmierzamy w stronę Kończystego Wierchu. 

Słońce zaczyna nas ogrzewać, ale żeby nie było zbyt różowo - pojawia się mocny wiatr...







Na horyzoncie Babia Góra "udaje" małą chmurkę /zdjęcie z lewej/



 
Na Kończystym Wierchu (2002) robimy tradycyjne zdjęcie w wyskoku - no niestety nie wszystkim udało się zgrać z samowyzwalaczem aparatu... ;-)


Z Kończystego Wierchu podziwiamy wyniosłą sylwetkę Starorobociańskiego Wierchu (2176m) - to najwyższy szczyt w polskiej części Tatr Zachodnich, ale nasza trasa prowadzi dziś w przeciwną stronę...
Idziemy w kierunku Jarząbczego Wierchu (2137m). Teren robi się coraz ciekawszy ale i  trudniejszy. Zbity przez wiatr śnieg tworzy twarde płaty, a spore przepaście po obu stronach nie pozostawiają wątpliwości - czas założyć raki.
Na szczycie spotykamy pierwszych turystów - idą tą samą trasę co my tylko w przeciwnym kierunku. Wymieniamy się informacjami - okazuje się, że dalej też "dmucha" i to ponoć całkiem sporo...
Mocniej zaciągamy kaptury na twarz i zmierzamy w stronę Łopaty (1958m).
Na zdjęciu obok widok z Łopaty na Jarząbczy,
poniżej na Wołowiec
i Rohacze.


Dwa piękne słowackie szczyty - Rohacz Ostry (2088m) i za nim Rohacz Płaczliwy (2125m) przyciągają nasz wzrok, a malownicze chmurki dodają im jeszcze uroku ;-)

W Dolinie Jamnickiej zauważamy olbrzymie stado kozic (zastanawiamy się czy to słowackie, czy nasze zawędrowały do sąsiadów w poszukiwaniu jedzonka ;-)) Liczymy... - 16 sztuk to najliczniejsze stadko, jakie dane nam było zobaczyć w Tatrach.
Na zdjęciu udało się utrwalić tylko przedstawicieli tego ogromnego stada.

Wołowiec (2064m) tuż tuż...

Tempo marszu zdecydowanie spadło - zmęczenie daje znać o sobie -  już 8 godzin wyprawy za nami.
Tylko męską część ekipy rozpiera jeszcze energia...


 







 

Wołowiec jest popularnym szczytem - tutaj spotykamy już więcej turystów. Zajmujemy miejsce, które chroni nas przed wiatrem i rozkoszujemy się widokami...

Z Rakonia (1879m) podziwiamy jeszcze panoramę szczytów, przez które przeszliśmy
i robimy ostatnie zdjęcia. 

Całość trasy (z parkingu na parking) zajęła nam sporo, bo aż 13 i pół godziny, ale nie da się iść szybko, gdy TAKIE cudowne krajobrazy wkoło ;-)


Kopa Kondracka, Kasprowy Wierch - 07.02.2015 r.

 Z samego rana wybraliśmy się na przechadzkę z Kuźnic przez Kalatówki, schronisko na Hali Kondratowej, na Przełęcz pod Kopą Kondracką, szlakiem czerwonym na Kasprowy Wierch i zejściem szlakiem zielonym do Kuźnic

Spacer zaczęliśmy około godziny 8 i po 20 minutach dotarliśmy do Hotelu Górskiego PTTK na Polanie Kalatówki
Tam oczywiście degustujemy pierwszą w tym dniu szarlotkę, która jak na komercyjny hotel zaskakuje zarówno ceną, jak i smakiem. Sam budynek oczywiście wielki i niefajny, ale widoki dookoła- jak to w Tatrach- super.


Dalszą drogę do Schroniska na Hali Kondratowej pokonujemy po wydeptanej w śniegu ścieżce biegnącej głównie przez las. 
 















W schronisku spotykamy naszą znajoma kotkę, która przez okno obserwuje szykujących się do drogi skiturowców. 
Kotka to oczywiście pierwsza żebra tatrzańska. 
Każdy, kto wyciągał kanapkę z jakimś suplementem mięsnym miał kotkę na kolanach. 
Sympatyczna Pani ze schroniska opowiedziała nam historię obecności kotki w tym miejscu. Jest ona pozostałością po nieżyjącym starszym panu, pracującym kiedyś w tym schronisku.
Ku naszemu rozczarowaniu w menu schroniska nie ma szarlotki, za to jest piernik, który oczywiście konsumujemy, aby mieć coś z tego miejsca do rankingu.
Po około 15 minutach ruszamy w dalszą drogę ku Przełęczy pod Kopą. Coraz rzadziej widzi się wędrujących turystów, a częstszym widokiem stają się skiturowcy. Po drodze spotykamy wracającego z trasy turystę, który odradza nam dalsze wejście ze względu na głęboki śnieg, w którym się zapadał po uda. Fakt ten był udokumentowany oblepionymi śniegiem jeansami dokładnie do tej wysokości, o której mówił turysta. No cóż, może jeansy nie są najlepszymi spodniami na taka wyprawę. 
 
Mimo ostrzeżenia postanawiamy wędrować dalej i okazuje się, że wcale nie jest tak strasznie. Duża warstwa śniegu nie jest aż tak przerażająca, a pod koniec wspinaczki mamy już tylko pokrywę lodową, po której w rakach idzie się bez najmniejszego problemu. Raki zakładamy w połowie tej trasy i okazują się bardzo pomocne.

Z przełęczy widać już Kasprowy Wierch i wydaje się on być na wyciągnięcie ręki. Zaczynamy nasza wędrówkę ku niemu, przemieszczając się głównie południową stroną grani. Pogoda jest cudowna. Słońce świeci tak mocno, że zrzucamy z siebie kurtki, czapki i rękawiczki. Błogosławieństwem są natomiast okulary przeciwsłoneczne, które okazują się niezbędne podczas zimowych wypraw górskich.
 Przez 3/4 naszej wędrówki nie spotykamy ani jednej osoby. Tylko my i góry... Czy można wymarzyć sobie coś piękniejszego? Rozkoszujemy się tym co widzimy i obserwujemy spadające kawałki czap śnieżnych, które roztapiane są przez grzejące słońce. Bajka!!!

Dochodząc już do Kasprowego Wierchu spotykamy coraz więcej turystów wybierających się na ten szlak.

 A zbliżając się do szczytu mamy już do czynienia z dzikimi tłumami wylewającymi się z kolejki i rozchodzącymi na wszystkie strony.


 
Chwilkę odpoczywamy, kupujemy szarlotkę w nowej restauracji przy kolejce, zjadamy nasze przepyszne kanaki i wyruszamy w drogę powrotną do Kuźnic.
Cała trasa wyliczona była na 6 godzin marszu plus jakiś czas na rozkosze wzrokowo-żołądkowe. Przeszliśmy ją w 9 godzin, bo trochę więcej nam zeszło na podziwianie widoków, robienie zdjęć, a i warunki nie pozwoliły na jakiś szaleńczy marsz.

Wyjście planowane na sobotę 17 stycznia 2015 r. miało być wyjściem rekreacyjno - szarlotkowym :-). "Rekreacyjno", bo w planach Kasprowy Wierch, a dodatkowo chcieliśmy zdegustować 4 szarlotki (dla potrzeb Rankingu Szarlotek Górskich) - udało się jedną...;-)
W drodze do Murowańca
Z Kuźnic przez Skupniów Upłaz trochę po kamieniach, sporo po lodzie (raki zdecydowanie się przydały) dochodzimy do Murowańca. Wędrując od Przełęczy między Kopami zaczęliśmy odczuwać dyskomfort spowodowany podmuchami wiatru, naiwnie licząc, że później nie będzie gorzej...
 

W schronisku kupujemy i zjadamy szarlotkę (już wkrótce na naszym blogu "Ranking...", więc szczegółów walorów smakowych nie zdradzamy ;)

 
Na Kasprowy Wierch idziemy najkrótszą drogą - jeszcze mając nadzieję, że pójdziemy dalej, aż na Przełęcz pod Kondracką Kopą. Okazało się, że wiatr, który dawał nam się wcześniej we znaki, to tylko rozgrzewka do tego, co czekało nas dalej...
Podmuchy wiatru rzucały nas na kolana i porwały plecak, który na chwile został położony na śniegu. 


 
Piękna była zmienność aury - czasami widzieliśmy błękit nieba, a czasami.... nic.  





Drobinki śniegu przemieszczające się z ogromną prędkością odczuwaliśmy na  twarzy jako niezbyt przyjemną akupunkturę.

 Wzdłuż zjazdowej trasy narciarskiej wchodzimy na Kasprowy. Wiatr bawi się z nami w zabawę "raz jestem,  raz mnie nie ma..."


 Chwila odpoczynku: czas na zdjęcia i podziwianie widoków.
 Liczyliśmy na degustację szarlotki w restauracji na Kasprowym - no nie przy takim wietrze... - kolejka nie kursuje - turyści nie jedzą... :-)
 A my możemy podziwiać kapryśny wiatr - zdjęcie obok i poniżej są zrobione w tej samej minucie...
Jest pięknie, ale my już przewiani i zmarznięci, więc rezygnujemy z marszu granią i postanawiamy schodzić w doliny.

Jeszcze kilka zdjęć Tatr Wysokich i Zachodnich. Żal nam już wracać - widoki takie cudowne...


Schodzimy przez Myślenickie Turnie. Raki przydają się, bo trasa jest pokryta lodem... Zastanawiamy się, jak zejdą z Kasprowego turyści, którzy wchodzą na czworakach w adidasach... 
 









 



Schodząc zauważamy kozicę, która nic nie robi sobie z przechodzących turystów i wyszukuje, czegoś, co nada się do zjedzenia. 
 






Idziemy od nawietrznej, a kozica stara się unikać wiatru, więc my podziwiamy głównie jej zad... ;-)



 


Nie udało się zrealizować w pełni planów - szarlotki na Kasprowym, Hali Kondratowej i Kalatówkach wciąż czekają na degustacje, ale to tylko kwestia czasu ;-)


Kasprowy Wierch, Trzydniowiański Wierch
13-14 grudnia 2014 r.




Pierwszy dzień- sobota - planujemy bardzo się nie zmęczyć, więc tylko - Kuźnice- Murowaniec - Przełęcz Liliowe - Beskid - Kasprowy Wierch - Kuźnice. Czas przejścia z przerwami 7 godz. 15 min.
 

W drodze na Przełęcz Liliowe (1952 m) oprócz pięknych krajobrazów tatrzańskich zachwycały nas przedziwne kształty chmur.

Na zdjęciu poniżej chmura z odwróconą trąbą powietrzną nad Granatami.


Dostępu do Przełęczy Liliowe bronił miejscami bardzo silny wiatr.
Próbowaliśmy ująć moment mocnych podmuchów z zadymką śnieżną.
Niestety – niezbyt się udało - śniegu w Tatrach (jak na grudzień) to jak na lekarstwo.

Próba uchwycenia zadymki
Prawie na Przełęczy Liliowe z widokiem na Krywań
Turyści w drodze na Beskid




Beskid (2012 m) to taki dwutysięcznik w Tatrach, na który wchodzi najwięcej ludzi w przedziwnym obuwiu (czytaj najmniej dostosowanym do warunków górskich). W celu zdobycia szczytu wystarczy wyjść z wagonika i przejść 10 min…

Drugi dzień – niedziela Trasa przebiega następująco: Deser Chochołowski w schronisku (obowiązkowy punkt programu, gdy tylko nasza trasa przebiega w okolicy Polany Chochołowskiej ;-) następnie Trzydniowiański Wierch i powrót do Doliny Chochołowskiej.
Cała trasa 7 godzin 33 min -  w tym 25 min. przerwa na szarlotkę w schronisku i 20 min. na szczycie delektowanie się widokami i kanapką ;-)


Widok z Trzydniowiańskiego Wierchu.


Widok z Kopy Kondrackiej
Zimowe wejście na Kopę Kondracką - to była prawdziwa frajda!
Nawet najprostsza
i schodzona trasa zyskuje zimą niesamowitego uroku. Mieliśmy okazję utwierdzić się w tym przekonaniu w ubiegłoroczne Święto Trzech Króli. Też nie była to zima stulecia, ale szczyty przykrywała optymalna warstwa śniegu- wędrowało się wygodnie i bezpiecznie. 

 
Startujemy z Kuźnic i po drodze wpadamy do Schroniska na Hali Kondratowej na... oczywiście szarlotkę i tu rozczarowanie - szarlotki brak :-(
Humor poprawia nam rozkoszny sierściuszek, którego najpierw słychać
dopiero później widać, a to za sprawą dzwoneczków na szyi:-) Kotek wydaje się troszkę smutny, ale to raczej rozczarowanie - liczył na jakieś lepsze przysmaki od turystów...



Śniegu nie za dużo, więc dość szybko dochodzimy na Przełęcz Kondracką (1725 m) i dość długo na niej zabawiamy - widoki nas zaczarowały!
Na Przełęczy Kondrackiej
 Dalej, czyli w w drodze na Kopę Kondracką było coraz piękniej...
Nic tylko szczyty wyłaniające się z mgły, która przykrywała to, co znajdowało się poniżej.



 Giewont na tle białego, nieco wzburzonego "morza" prezentował się przecudnie. 

Na zdjęciu poniżej (na horyzoncie) Babia Góra (1725 m) usiłuje udowodnić, że nie jest taka niska... ;-)

 
Dojście z przełęczy na szczyt zajmuje nam już więcej czasu, a to dlatego, że chcemy sfotografować dosłownie wszystko! 

 

Na szczycie obserwujemy, jak mgły podnoszą się coraz bardziej, już nawet szczyty Tatr Wysokich zaczynają niknąć w białym, delikatnym puchu. 
Na Kopie Kondrackiej
Powoli zaczynamy opuszczać tę bajkową krainę...
Schodzimy na
Przełęcz Pod Kopą Kondracką (1863 m), tam mamy widoki jedynie na 50 najbliższych metrów i mgłę.
Można się było tego spodziewać... ;-)
Na Przełęczy Pod Kopą Kondracką (1863 m)
Ornak zimą


Początek marca, w Tatrach piękna zima, tak więc ruszamy! Plecaki wypakowane po brzegi.. raki, czekany, termosy z ciepła herbatką, kanapki- wszystko mamy. Wyruszyliśmy z Doliny Kościeliskiej, dalej na Iwaniacką Przełęcz, Ornak, w dół na Siwą Przełęcz, następnie do Doliny Chochołowskiej i powrót do punktu wyjścia. Pierwszy postój tradycyjnie zrobiliśmy w schronisku "Ornak", by dosłodzić się szarlotką:) Czasu mało, dzień krótki, zaczęliśmy podchodzić na Przełęcz Iwaniacką. Już po kilkunastu metrach raki okazały się niezbędne. 







Chmury próbowały zakryć błękitne niebo i przegonić słoneczko, jednak nie udało się:)
Z Przełęczy Iwaniackiej "wspinaliśmy" się stromym podejściem na Ornak. Zimowe krajobrazy zapierały dech 
w piersiach.
 



Przy końcówce podejścia dopadła nas śnieżna zawierucha:)










Cel zdobyty. W nagrodę otrzymaliśmy piękne, śnieżne widoki dookoła.

























Powoli zaczęliśmy schodzić
i szukać miejsca bezwietrznego, by zrobić przerwę na gorąca kawę i herbatkę. po przerwie pozostało już tylko zejście do Doliny Chochołowskiej, dalej ścieżka po Reglami i powrót na parking do Kościeliska.





Małołączniak i Kopa Kondracka


Październik, wyruszyliśmy z Doliny Małej Łąki, szlakiem niebieskim przez Przysłop Miętusi, aby "zdobyć" dwa dwutysięczniki: Małołaczniak (2096 m n.p.m.) i Kondracką Kopę (2005 m n.p.m.) i dalej zejść przez Kondracką Przełęcz (1725m n.p.m.) do Doliny Małej Łąki, czyli punktu wyjścia. Pogoda słoneczna, która- nie zapeszając- ale towarzyszy nam podczas większości wypadów (jeśli obecna jest Domini:)). 




20 październik, a śniegu było sporo, jak na porę jesienną- jeszcze.






Krajobrazy jak z bajki. Powoli pokazał nam się Giewont i nawet niezatłoczony, aż dziwne:)



Na szczycie postanowiliśmy zrobić dłuższą przerwę, by nacieszyć się tak pięknymi widokami.

















Taki mały raj:) Chciałoby się tam zostać, ale trzeba było iść dalej. 



Ogólnie cała trasa zafundowała nam śliczne obrazy, lecz to co widzieliśmy "z góry" było tzw. "wisienką na torcie":)
I nasze ostatnie spojrzenia przez obiektyw na górki..























Dawno, dawno temu, gdy zimą było jeszcze dużo śniegu...
Tak pewnie kiedyś będziemy mówić... ;-)
Ale dwa lata to znowu nie tak dawno...
Fakt - śniegu w marcu 2013 roku było więcej.



Dolina Chochołowska prezentowała się pięknie. Delikatne mgiełki dodawały jej bajkowego uroku.







Po krótkim odpoczynku w schronisku (i oczywiście po szarlotce) udaliśmy się przez Dolinę Wyżnią  Chochołowską w kierunku Wołowca. Miękki, świeży śnieg upiększał i jednocześnie utrudniał nam wędrówkę - wpadanie w puch po kolana (i głębiej) dało nam w kość...

Próbowaliśmy modyfikować i doskonalić sposoby przemieszczania się, jak np czworakowanie (patrz zdjęcie obok), ale raczej bez spektakularnych efektów... ;-) Szybkość przemieszczania była raczej mała, ale za to był czas na podziwianie krajobrazów.



 Po pokonaniu stromego podejścia stajemy na przełęczy - do szczytu jeszcze 25 min.
 






Im wyżej tym ładniej - w dolinach królują mgły, a na szczycie Wołowca turyści odśnieżają znaki, żeby mieć pewność, gdzie wyszli ;-)














1 komentarz :