Z powodu mocno napiętego harmonogramu naszej wyprawy górom tym poświęciliśmy zaledwie 5 godzin, ale to wystarczyło, żeby się nimi zachwycić i myśleć o kolejnych - tym razem dłuższych - wędrówkach.
Za cel wyjścia obraliśmy najwyższy szczyt o takiej samej nazwie jak góry, czyli Ciucas (1954 m n.p.m.). Wystartowaliśmy z Przełęczy Bratocea (1272 m). Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy dość wcześnie, bo o 6 rano.
Była to pora idealna do podziwiania klimatycznych, porannych mgieł, które wyglądały szczególnie pięknie w dolinach pomiędzy szczytami.
W przewodniku wyczytaliśmy, że powinniśmy kierować się na przekaźnik. Okazało się to naprawdę trudne, bo początkowo widoczność była ograniczona do około 3 metrów, co trochę utrudniło nam orientację w terenie... ;-)
Spotkaliśmy też trzy olbrzymie psy pasterskie, które nagle wyłoniły się z gęstej mgły. Trochę nas to zaniepokoiło, ale okazało się, że psy były jeszcze bardziej zaskoczone obecnością ludzi o tej porze w tym miejscu. Jeden tak się wystraszył, że rzucając się z głośnym szczekaniem do ucieczki, przewrócił drugiego pieska. Na szczęście już nie wróciły, choć szczekanie słyszeliśmy jeszcze przez długi czas.
Znak na przełęczy informował, że do szczytu jest od 3 i pół do 4 godzin. My doszliśmy tam w 2 godziny, idąc dość szybkim tempem, ale również podziwiając widoki i robiąc mnóstwo zdjęć.
Niezwykła rzeźba wystających skał zrobiła na nas ogromne wrażenie. Takich form skalnych nie mieliśmy okazji jeszcze oglądać.
Ciucas (1954 m) |
Skała z bliska też wyglądała bardzo ciekawie. Była niczym zastygnięty cement z niezliczoną ilością kamyczków.
Warto wybrać się na ten szczyt naprawdę bardzo wcześnie, bo - po pierwsze - klimat jest nie do opisania, a po drugie na szczycie i szlaku nie ma jeszcze turystów, których gromady mijaliśmy w drodze powrotnej około godziny 9.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz