Senja

Senja
Husfjellet - Senja - Norwegia

piątek, 20 grudnia 2019

Via ferrata - Rosslochhöhlen

24 czerwca 2018 r. 

Ferratę Rosslochhöhlen przechodzimy po kolejnym spotkaniu z naszą ulubioną ferratą Kaiser- Franz - Josef  (opis ferraty TUTAJ). 
Żeby dostać się do ferraty Rosslochhohlen trzeba podchodzić zwykłym szlakiem ok. 2,5 godziny lub w dużo przyjemniejszy sposób - ferratą Kaiser-Franz-Josef  - czasowo wychodzi to nieco dłużej, ale intensywność doznań bez porównania :)






Ferrata Rosslochhöhlen nie jest długa, ale dość wymagająca - określona jako D/E.


Najpierw trzeba pokonać przepaściste zejście (nie jaskinią tylko ścianą od strony jeziora) - trudność C/D. 




Dodatkowych trudności przysparza śliska, miejscami ziemista ściana. Końcowy fragment zejścia to lekko przewieszony trawers.





Zaraz po zejściu ze ściany wchodzimy do jaskini. 

Po metalowych prętach dostajemy się na most linowy.










Po zejściu z mostu od razu zaczyna się intensywna wspinaczka (fragment D/E). Trasa jest piękna, malownicza, niestety zdjęcia tego nie oddają, bo zbyt mało jest światła. 





























W jaskini pokonuje się zaledwie 70 m przewyższenia. 
Zbyt szybko kończy się ta ferrata :)
Czujemy lekki niedosyt...













































Informacje praktyczne:
Ferrata w jamie Rossloch,  w górach Hochschwab.
- dojście do ferraty - ferratą Kaiser- Franz - Josef  - ok. 3,5 h
- przejscie ferraty 50 min
- zejście do parkingu - 2h 

Ferrata jest krótka, więc dobrze połączyć ją z ferratą  Kaiser- Franz - Josef. Obydwie trasy określane są jako trudne i takie też są, więc polecamy je już doświadczonym "ferracistom" ;)

czwartek, 19 grudnia 2019

Islandia - jezioro Jokulsarlon

27 lipca 2016 r. 

To niestety już nasz ostatni dzień przemierzania Islandii. 








Budzimy się na parkingu przy rzece wypływającej z lodowca. Widoki są cudowne. Sama dzika, nieposkromiona natura i my ;)


Aż nie chce się ruszać dalej, ale do naszej dzisiejszej atrakcji chcemy dojechać jak najwcześniej.  
Jakulsarlon to bardzo popularne miejsce turystyczna i jeżeli nie chce się spacerować w  tłumie warto być w miarę wcześnie.

Parkujemy przy głównej drodze "1". Przechodzimy może 200-300 m i już naszym oczom ukazuje się laguna lodowcowa. 





Wrażenia są niesamowite - w błękitnej wodzie na tle gór i lodowca dryfują różnych rozmiarów odłamki lodu. 









Jezioro Jakulsarlon powstało z wody topniejącego lodowca Vatnajokull. 


W oddali widać lodowiec i jęzor, od którego odrywają się co roku kolejne bryły. Laguna ciągle się zmienia. Bryły lodu pękają i przemieszczają się, więc każdego dnia to miejsce wygląda inaczej.






Powoli zmierzamy już w stronę Seydisfjordur skąd odpływa nasz prom do codzienności ;)
Po drodze jeszcze zatrzymujemy się w klimatycznych miejscach, których wdłuż "jedynki" jest mnóstwo






Z wielkiego czerwonego krzesła na skale można podziwiać widoki. 


A taki rogaty kolega witał nas na początku naszego ostatniego szlaku w miejscowości Stafafell.






Szlak do wąwozu Hvannagil z zapierającymi dech w piersiach widokami znajdujemy w przewodniku z pieszymi wycieczkami po Islandii. 


 Szlak z pewnością warty polecenia, ale niestety mamy pecha do pogody. Trochę pada i mocno wieje. Poza tym brakuje nam słońca, które sprawia, że góry ryolitowe pokazują pełnię swoich kolorów.

Na szlaku czekają nas różne niespodzianki, takie jak przeprawy przez strumyki. Poza tym oznaczenie szlaku jest delikatnie mówiąc słabe. My gubimy się kilka razy, ale poza szlakiem też jest pięknie :)







W drodze na prom zatrzymujemy się jeszcze kilka razy. Islandzkie surowe  krajobrazy są zachwycające, a my mamy świadomość, że to ostatnie chwile, kiedy możemy je podziwiać...















Ostatnią noc na Islandii spędzamy na kempingu w Seydisfjordur, na którym nocują wszyscy oczekujący na prom.
Kemping jest dość mocno zaludniony, ale pewnie jest tak zawsze w dni przed wypłynięciem promu.

Promem płyniemy do Danii, ale po drodze mamy jeszcze trzydniową przerwę na Wyspach Owczych, więc to jeszcze nie koniec naszych wojaży :-)
O pobycie na Wyspach Owczych można przeczytać TUTAJ i TUTAJ


wtorek, 17 grudnia 2019

Islandia - Park Narodowy Skaftafell

26 lipca 2016 r.

Z kempingu w Vik jedziemy w kierunku Parku Narodowego Skaftafell, który jest częścią lodowej krainy, czyli Parku Narodowego Vatnajokull.



Do przejechania mamy 140 km. W przewodniku znajdujemy informację, że trasa jest monotonna i praktycznie nie ma tutaj nic ciekawego, ale nas zachwycają polodowcowe pustynie oraz ogromne pola lawy. 


Droga poprowadzona jest przez pole lawy Eldhraun, które powstało w wyniku jednej z najpotężniejszych erupcji w dziejach Ziemi. Wulkan Laki w 1783 r. wyrzucił spod ziemi 15 km3 lawy! Jakoś nie mogę sobie wyobrazić takiej ilości czegokolwiek... 
W wyniku wybuchu, który trwał kilka miesięcy, wymarło 80% owiec, w konsekwencji czego z głodu zmarło ponad 20% mieszkańców Islandii. 

Teraz ogromne pole lawy przykryte jest zielonym mchem, wygląda niewinnie i miło dla oka, ale myśl o drzemiącej pod ziemią sile przyprawia o dreszcze...



Zatrzymujemy się w miejscu, które przywodzi nam na myśl amerykańskie krajobrazy - prosta droga i olbrzymie skały.


Z drogi mamy widok na lodowiec Vatnajokull oraz najwyższy szczyt Islandii, czyli krater Hvannadalshnukur (2110- 2119 m - w zależności od pokrywy śnieżnej). W planach początkowo było zdobycie tego szczytu, ale okazało się, że chodzenie latem po takim lodowcu jest zbyt niebezpieczne, ze względu na ukryte szczeliny. Niestety, musimy zadowolić się oglądaniem najwyższego szczytu z dystansu...

W końcu dojeżdżamy do Parku Narodowego Skaftafell
Zostawiamy samochód na dużym parkingu i wybieramy oczywiście jedną z piękniejszych tras prowadzącą wzdłuż jęzora lodowca na szczyt górski Kristinartindar (1126 m).
Hvannadalshnukur (2110 m)


Ze szlaku widzimy jak na dłoni najwyższy szczyt Islandii, który znajduje się po drugiej stronie jęzora lodowca.



Pogodę mamy cudowną! To pierwszy tak ciepły dzień na Islandii i jak na ironię jesteśmy w krainie lodowców ;-)






Przez chwilę krajobraz zmienia się i widzimy zieloną łąkę... Ale nie trwa to długo.









Postrzępione, skaliste, szare szczyty to zdecydowanie bardziej islandzki krajobraz.






Na szczyt Kristinartindar (1126 m) prowadzi stromy i piarżysty szlak, ale z pewnością warto się wspiąć na miejsce pomiędzy jęzorami lodowców.














Schodzimy w kierunku wodospadu Svartifoss. 


Svartifoss to wodospad  z charakterystycznymi czarnymi, bazaltowymi kolumnami.
Z pewnością spośród mnogości wodospadów Islandii wyróżnia się swoją innością i warto go zobaczyć.



Na tym przepięknym szlaku spędzamy około 7 godzin i przechodzimy jakieś 17 km.
Przy centrum turystycznym jest możliwość wykąpania się - koszt prysznica to 500 koron (ok.17 zł).




Nocujemy na dziko na parkingu z widokiem na jęzor lodowca.