
31 stycznia 2017 r.
Nocleg w Inca Inn Motelu pozwolił zregenerować siły po wyczerpujących wędrówkach dnia poprzedniego. Od za dwie siódma czekamy przy recepcji, gdzie serwowane jest śniadanie wliczone w cenę noclegu. Wcześnie, bo po pierwsze boimy się, że nie będzie miejsca przy stolikach (już kilkoro turystów czeka z nami), a po drugie musimy się zbierać, bo kolejny ambitnie zaplanowany dzień przed nami. Zależy nam również, aby światło wschodzącego słońca nadało ciepłą barwę skałom w Canyonlands, gdzie dziś się udajemy (między innymi).


Pierwsze miejsce, do którego chcemy dojechać to słynny Mesa Arch, który w świetle wschodzącego słońca wygląda bosko. Od parkingu musimy przejść 600 m do łuku.
Jest to miejsce, które zapiera dech w piersiach. Daleki krajobraz widziany przez łuk jest jak dziewicza kraina, na którą człowiek miał niewielki lub nawet żaden wpływ.

Spędzamy tam jakąś chwilę, bo trudno nam opuścić to bajkowe miejsce z myślą, że raczej już tu nigdy nie wrócimy (chociaż kto wie :-).


Kolejnym miejsce w Canyonlands, który zaplanowaliśmy zobaczyć był Grand View Point.
Do parkingu musieliśmy dojechać około 10 km (6,5 mili) i przejść do punktu widokowego ok. 1,5 km.

Droga prowadzi blisko krawędzi i dodaje jeszcze smaczku wędrówce.

Pogoda to bajka. Słońce ciepłymi promykami podkreśla kolory skał i daje trochę ciepełka w ten zimowy dzień.

Grand View Point jest niesamowity szczególnie, że możemy się nim rozkoszować bez czyjegokolwiek towarzystwa. Jesteśmy tam sami.
W dole widzimy dziwny kształt, który przypomina odbitą, olbrzymią stopę jakiegoś stwora (trochę jak Godzilla :-)
A takie widoki mogliśmy podziwiać z Grand View Point



Robiąc przerwę na posiłek na przydrożnym parkingu nabieramy sił do krótkiej pieszej wyprawy do Hickman Bridge.

Cały szlak to półtorakilometrowa trasa w jedną stronę. Nie jest zbyt męcząca i nie jest zbyt dużym wyzwaniem. Podchodzi się pod sam most, pod którym można przejść. Na mosty się raczej nie wchodzi, bo nie do końca znana jest ich wytrzymałość i może to grozić ich zawaleniem.
W drodze widzimy jeszcze twór skalny zwany Capitol Dome (zdj. obok), ponieważ kształtem przypomina kopułę Kapitolu.

Była to nasza podróż do Cathedral Valley, do której nie dane nam było dojechać. W centrum informacji powiedziano nam, że dojazd jest zasypany śniegiem i potrzebne by nam było auto z napędem na cztery koła, aby tam dotrzeć.

Zaproponowano nam alternatywną trasę, która mimo zimy była odśnieżona i przygotowana do przejazdu, choć wzdłuż drogi piętrzyły się ponad metrowe zaspy. Droga ta poprowadzona jest na wysokości ponad 3000 metrów. To pół kilometra wyżej niż nasze kochane Rysy. I można tam dojechać samochodem.


Brnęliśmy w śniegu po uda w dość dużych podmuchach wiatru, ale widok był nieziemski, więc warto było się chwilkę pomęczyć.
Na nocleg docieramy do "Color Country Motel" w Panguitch. Jest to najtańszy nocleg podczas naszej wyprawy. Zmęczeni podróżowaniem w samochodzie i nastawieni na wczesne wstawanie z wielkimi planami dość długich wędrówek w Brice i Zion National Park zasypiamy szybko w wygodnych łóżeczka.
- Mesa Arch - parking 38.389405, -109.867887
- Grand View Point - parking 38.310935, -109.857063
- Hickman Bridge - parking 38.288825, -111.227887
- Point Lookout (Road 12) - 38.011781, -111.358729
- Color Country Motel Panguitch 37.830901, -112.435313
Pokonane w tym dniu odległości - 400 mil (ponad 630 km). To ponad 7 godzin spędzonych w samochodzie, ale z pięknymi widokami za oknem i z przerwami na dłuższe lub krótsze wędrówki :-).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz