Brzmiało bardziej jak bajka, niż możliwy do spełnienia scenariusz pogodowy. A jednak...
Z samego rana wybraliśmy się na przechadzkę z Kuźnic przez Kalatówki, schronisko na Hali Kondratowej, na Przełęcz pod Kopą Kondracką, szlakiem czerwonym na Kasprowy Wierch i zejściem szlakiem zielonym do Kuźnic.
Spacer zaczęliśmy około godziny 8 i po 20 minutach dotarliśmy do Hotelu Górskiego PTTK na Polanie Kalatówki.
Tam oczywiście degustujemy pierwszą w tym dniu szarlotkę, która jak na komercyjny hotel zaskakuje zarówno ceną, jak i smakiem. Sam budynek oczywiście wielki i niefajny, ale widoki dookoła- jak to w Tatrach- super.
Dalszą drogę do Schroniska na Hali Kondratowej pokonujemy po wydeptanej w śniegu ścieżce biegnącej głównie przez las.
W schronisku spotykamy naszą znajoma kotkę, która przez okno obserwuje szykujących się do drogi skiturowców.
Kotka to oczywiście pierwsza żebra tatrzańska.
Każdy, kto wyciągał kanapkę z jakimś suplementem mięsnym miał kotkę na kolanach.
Sympatyczna Pani ze schroniska opowiedziała nam historię obecności kotki w tym miejscu. Jest ona pozostałością po nieżyjącym starszym panu, pracującym kiedyś w tym schronisku.
Ku naszemu rozczarowaniu w menu schroniska nie ma szarlotki, za to jest piernik, który oczywiście konsumujemy, aby mieć coś z tego miejsca do rankingu.
Po około 15 minutach ruszamy w dalszą drogę ku Przełęczy pod Kopą. Coraz rzadziej widzi się wędrujących turystów, a częstszym widokiem stają się skiturowcy. Po drodze spotykamy wracającego z trasy turystę, który odradza nam dalsze wejście ze względu na głęboki śnieg, w którym się zapadał po uda. Fakt ten był udokumentowany oblepionymi śniegiem jeansami dokładnie do tej wysokości, o której mówił turysta. No cóż, może jeansy nie są najlepszymi spodniami na taka wyprawę.
Mimo ostrzeżenia postanawiamy wędrować dalej i okazuje się, że wcale nie jest tak strasznie. Duża warstwa śniegu nie jest aż tak przerażająca, a pod koniec wspinaczki mamy już tylko pokrywę lodową, po której w rakach idzie się bez najmniejszego problemu. Raki zakładamy w połowie tej trasy i okazują się bardzo pomocne.
Z przełęczy widać już Kasprowy Wierch i wydaje się on być na wyciągnięcie ręki. Zaczynamy nasza wędrówkę ku niemu, przemieszczając się głównie południową stroną grani. Pogoda jest cudowna. Słońce świeci tak mocno, że zrzucamy z siebie kurtki, czapki i rękawiczki. Błogosławieństwem są natomiast okulary przeciwsłoneczne, które okazują się niezbędne podczas zimowych wypraw górskich.
Przez 3/4 naszej wędrówki nie spotykamy ani jednej osoby. Tylko my i góry... Czy można wymarzyć sobie coś piękniejszego? Rozkoszujemy się tym co widzimy i obserwujemy spadające kawałki czap śnieżnych, które roztapiane są przez grzejące słońce. Bajka!!!
Dochodząc już do Kasprowego Wierchu spotykamy coraz więcej turystów wybierających się na ten szlak.
A zbliżając się do szczytu mamy już do czynienia z dzikimi tłumami wylewającymi się z kolejki i rozchodzącymi na wszystkie strony.
Chwilkę odpoczywamy, kupujemy szarlotkę w nowej restauracji przy kolejce, zjadamy nasze przepyszne kanaki i wyruszamy w drogę powrotną do Kuźnic.
Cała trasa wyliczona była na 6 godzin marszu plus jakiś czas na rozkosze wzrokowo-żołądkowe. Przeszliśmy ją w 9 godzin, bo trochę więcej nam zeszło na podziwianie widoków, robienie zdjęć, a i warunki nie pozwoliły na jakiś szaleńczy marsz.
Sobota spędzona cudnie. Zmęczenie, w przyjemny sposób, przypominało o dobrze spożytkowanym czasie wolnym. Jeszcze rano nogi nie pozwoliły zapomnieć, że wczorajszy dzień był spędzony aktywnie i miło...:-)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz